piątek, 26 grudnia 2014

Migawki z rehabilitacji

     Pewnych sytuacji życiowych nie można cofnąć, wymazać z pamięci, pogrzebać ich konsekwencji. Czasami musimy najzwyczajniej zmierzyć się, czy też w tym wypadku można napisać: zderzyć się z kierowcą TIR`a. Te kilka sekund mojego życia nie tylko odmieniło mnie emocjonalnie, co również zafundowało "wakacje" na koszt NFZ w szpitalu rehabilitacyjnym, nie jednym. Po prostu pewnego dnia przekraczasz aluminiowe, lekko przyrdzewiałe drzwi ośrodka, który przenosi cię do innego świata...

Szpitalna kolacja dla nabrania sił.
     Stój, nic nie mów, czekaj aż cię zawołają. Nie ważne czy jesteś prezesem spółki, księdzem, mechanikiem czy rencistą, tutaj prawa się zrównują. Tutaj wszyscy niczym w komunie stajemy się jednością, o czym  wystrój pomieszczeń nam o tym od rana do wieczora przypomina. W pokoju w którym zamieszkasz na parę tygodni jest grzyb. Nie... to nie nowy sąsiad Zbigniew około 60 lat chowający ćwiarteczkę pod poduszką. Grzyb to ten, który jest na ścianie, w rogu, o akurat tam gdzie trzymasz głowę. Zręcznie zaraz po wejściu do pokoju przenoszę poduszkę na drugi koniec łóżka.

Tymczasem w pokoju w pokoju szpitalnym...
     Wraz z sąsiadem mamy jeden klucz do pokoju, zostawiamy go w umówionym miejscu w jadalni. Do tej niewygody można się przyzwyczaić, w końcu pacjent jest tutaj by ćwiczyć, a nie po to by mieć swój klucz do pokoju. Pierwszego dnia po jego zamknięciu wybieram się na spacer, zostawiam klucz w stołówce, znikam na 2 godziny. Wracam - towarzysz z pokoju zły, z uśmiechem pytam co się stało? 30min siedział pod jadalnią, bał się wejść po klucz, od lat wielu miał antykatolicką postawę. Skąd miałem wiedzieć, że w jadalni odprawią też mszę świętą, która tak sparaliżuje Zbigniewa, że nie przeszkodzi wiernym w modlitwie by wziąć klucz do pokoju. Moim zdaniem okazał się aż nadto religijny, niczym biblijny grzesznik, który bał się wejść do synagogi.

Msza święta z ukrycia.
     Dni mijają powoli, zabiegów niewiele, książki zwiezione z domu szybko się kończą, czyli czas na integrację z innymi pacjentami. Bywają sukcesy i porażki. Jedna około 50-60 letnia amatorka sportów siłowych przepycha się w kolejce przede mną na magnetronik, musi przecież na obiad zdążyć. W chodzę po niej około 5 minut później na stanowisko obok. A że ze słuchem u niej już słabiej, nie słyszy sygnału zakończenia zabiegu. Gdy dzwoni i dla mnie, zręcznie i szybko wstaję, wychodzę. Czyn ten nie może ujść bez kary, zostaje ona wymierzona w 2 zdaniach na korytarzu. Ze złośliwej mowy wnioskuję, że to moja wina, że nie powiedziałem jej, że ma już wstawać i biec na obiad. Posiłków dla wszystkich starczyło.

Naszym trzeba kibicować, zawsze i wszędzie.
     Parotygodniowy pobyt w szpitalu można udać za udany, o ile za cel mieliśmy polepszyć swój stan zdrowie. I bardzo proszę nie mylić rehabilitacji z sanatorium, gdzie alkohol i seks... ach... to chyba już temat na inny felieton, który pewnie pojawi się za parę dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz